Skocz do zawartości

(R) SLC 200 MAIALE


marwoj

Rekomendowane odpowiedzi

Twoje "wynurzenia" są równie ciekawe, jak snimki, które zapodajesz. Przyznam, że chyba nawet bardziej czekam na ględzenie, niż na zdjęcia z postępu prac, bo o niego jestem spokojny (jeśli chodzi o "zajebistość" wykonania ).

Chrumknięcia... eee... wyrazy uznania

 

bzzz-bzzz

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 91
  • Created
  • Ostatniej odpowiedzi

Top Posters In This Topic

Witam bractwo okrętowe z tawerny „Pod Pogodą Pod Psem”.

 

Oj Wielkamucho, trochę przesadziłeś z tą "zajeb....ścią wykonania". Robię sobie tak sobie... Ale cieszę się, że tolerujesz moje ględzenie. Marcin chyba też nie ma nic przeciwko temu. Zatem znowu ruszamy:

 

Skoro na pogodę można poględzić, to tym bardziej na tematy obojętne można. Dzisiejszy temat obojętny, to czwarta wyprawa napastliwa włoskich świniodosiadaczy na bazę morską w Aleksandrii.

Mówią, że często w życiu sprawdza się powiedzonko „do trzech razy sztuka”. Można to słynne powiedzonko rozszerzyć o dokończenie o treści „do czterech już niekoniecznie”. Sprawdziło się to w przypadku czwartej i ostatniej wyprawy Włochów na Aleksandrię.

Wyprawa miała miejsce w maju 1942 roku. Wywiad doniósł makaroniarzom, że Queen Elizabeth, trafiona i zatopiona podczas trzeciej wyprawy wiadomych gogusiów, znajdowała się w potężnym doku pływającym, jedynym takim w tym rejonie Morza Śródziemnego. Włosi doszli do wniosku, że niezłą gratką byłoby zatopienie tego doku – dwie pieczenie przy jednym ogniu, dok i Królowa…Zaplanowano, że atak na dok przeprowadzą dwie załogi „żywych torped”, trzecia miała podłożyć małe co nieco pod okręt-bazę okrętów podwodnych „Midway” (skąd ten Midway na Morzu Śródziemnym…?).

W ostatnich dniach kwietnia 1942 roku okręt podwodny Ambra wyszedł z portu w La Spezia w kierunku Aleksandrii. Po drodze zabrał z wyspy Leros cztery załogi świnek – trzy przeznaczone do wykonania zadania i jedną rezerwową. 14 Maja Ambra przybyła na redę Aleksandrii. Korzystając z ciemności wysadziła załogi pierwszorzutowe i następnie dała wióra w otchłań, bo Angole - nauczeni przykrym doświadczeniem z poprzedniej wyprawy włoskich podkładaczy niespodzianek – często gęsto omiatali rejon poru silnymi reflektorami wystrzeliwując przy tym złośliwie co jakiś czas rakietki oświetlające. Mało tego, wszędzie kręciły się brytyjskie okręty strażnicze i co jakiś czas, to tu, to tam, zrzucały sobie bomki głębinowe, żeby dokuczyć ewentualnemu niebezpieczeństwu czającemu się w głębinach…

Prawdopodobnie te silne reflektory i wystrzeliwane rakiety tak oślepiły włoskich agresorów (he, he…), że biedacy nijak nie mogli trafić na wejście do portu. Rezultat – żadna z załóg nie wykonała zadania. Ba, nawet do portu nie weszła. Klops (jak kto woli – klapa) całkowita. Zaczęło dnieć, to i załogi chcąc uniknąć wykrycia, postanowiły dać wióra w bok, żeby skórę uratować. Nie uratowali – jedna załoga została wydana przez egipskich rybołowców policji angielskiej, druga sama wpadła w ręce tejże, trzecia, mimo że ukrywała się dość długo – ze dwa miesiące prawie – też w końcu wpadła w łapy łapsów i wylądowała tam, gdzie ich kumple – w obozie jenieckim. Był to ostatni epizod z udziałem napastliwych świnek mających za zadanie dokuczenie Anglikom w Aleksandrii. Podsumowując, mieliśmy cztery wyprawy, trzy ofiary, mniej niż jedna na wyprawę - chudy wynik. W Gibraltarze było nieco lepiej, ale to już temat na zupełnie inne ględzenie…

 

Konkrety zaś są takie:

 

th_52.jpg th_53.jpg th_54.jpg

 

Jak widać, zerwane wcześniej rurki dwa, wróciły na swoje miejsce. Co prawda w nieco zmienionej postaci, ale chyba też ujdą. Dorobiłem też dziurkę za osią dźwigni "do przód - do tyłu", bo tak jakoś podglądnąłem to na którymś ze zdjęć świnki (linki do zdjęć podane na początku relacji). Wyciąłem też zazębienia służące do blokowania dźwigni w pozycji "góra - dół" - też podglądnąłem na fotce. Przez to podglądanie człowiek sobie tylko roboty narobi

No, na dzisiaj roboty starczy.

 

Pozdrowienia od Waszego

 

marwojka

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Marwoju, niestety ten numer 227 na "składziku mechanika" srebrzy, zepsułby odbiór całości :/ Popraw, póki można..

A relacja fajna - przypomina mi się jakaś pozycja jeszcze z czasów PRL rodem dotycząca właśnie tych podwodnych skuterów Poszukam, może jeszcze gdzieś w domu znajdę...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na kolejne spotkanie zapraszam do tawerny „Pod Szczęściem Gibraltaru”. Gibraltaru, bo tam się przenosimy – starczy już awantur na pięknej egipskiej ziemi w pobliżu Aleksandrii

 

 

Obok Aleksandrii, smacznym kąskiem do ugryzienia był też port w Gibraltarze, a właściwie okręty i statki w nim znajdujące się. Dlatego też Włosi, w parę miesięcy po przystąpieniu do wojny, przystąpili do dzieła niszczenia siły nieożywionej wroga. W tym celu w ostatnich dniach września 1940 roku z La Spezia wyruszył nasz stary znajomy – okręt podwodny Scire – z „żywymi torpedami” na pokładzie. Płetwonurkowie, wśród których znajdował się jeden z ojców świnek (Teseo Tesei) też oczywiście zostali zaokrętowani. Scire miał wpłynąć do Zatoki Algeciras, wysadzić załogi wraz z ich podwodnymi kwadrygami, a te z kolei miały się wyżyć na znajdujących się w porcie pływadełkach.

Podróż Scire trwał około pięciu dni, po których znalazł się w pobliżu redy portu w Gibraltarze. Ale cóż z tego, z dowództwa włoskiej marynarki wojennej nadeszła depesza zawierająca polecenie przerwania operacji i rozkaz powrotu do bazy. Powód? Planowane cele - okręty British Navy - wypłynęły wcześniej z portu i nie było w nim już obiektów godnych uwagi. No to zaczęło się jak w Aleksandrii: pierwszy atak – pierwsze niepowodzenie.

 

Parę snimek dla wielkiej muchy przedstawiające postępy prac nad mechaniczną świnką:

 

th_60.jpg th_59.jpg th_58.jpg

th_57.jpg th_56.jpg th_55.jpg

 

 

Jak widać, zakończono prace rurowe na „pokładzie”. Wmontowano też rureczki, przez które poprowadzone będą linki cięgieł sterów głębokości i kierunku. W zestawie zamiast rurek były takie pręciki plastikowe, które koło rurek, to nawet nie leżały. Stąd decyzja

o rewaloryzacyjnym skreczbylcie – mam nadzieję, że ku zadowoleniu wstecznobiegowej - też wielkiej, ale zajmującej się głównie "drobiazgami" - muchy.

 

Na koniec stały fragment gry, czyli pozdrowienia dla kibiców od

 

Waszego marwojka.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Witam ponownie miłe towarzystwo Modelworka. Tym razem z tawerny "Pod Drugą Razą"

 

Trochę minęło czasu od ostatniego wpisu, ale muszę się przyznać bez bicia, że ogarnęło mnie uczucie błogiego lenistwa, które trwało, trwało, trwało .... i się skończyło. Natomiast nie skończyła mi sie chęć poględzenia na tematy okołożywotorpedowe. Dlatego sobie teraz pomarudzę. Wielka mucha niech się trzyma (ma szczęście, że nie jest komarem, bo ponoć mają się za takowe ostro teraz zabrać).

 

Kolejna wyprawa włoskich płetwonurków do Gibraltaru nastąpiła w miesiąc po pierwszej, nieudanej, ekskursji. I znowu Scire zaokrętował te same załogi, co poprzednio i wyruszył

w niewiadome. Z powodu bardzo aktywnej obrony realizowanej przez Anglików, silne prądy

z Atlantyku, niebezpieczne mielizny i kamienie na dnie zatoki - zajęcie pozycji do wyokrętowania torped i ich załóg zajęło parę dni. Ale w końcu 30 października około 1.30, udało się zająć dogodną pozycję i poszły konie po betonie. Zwyczajowo Scire dał wióra pozostawiając nurków samym sobie w niewesołej sytuacji, bowiem zbliżał się świt, a tu trzeba było wykonać zadanie i jeszcze zdążyć ukryć się na hiszpańskim brzegu.

Pierwsza z załóg miała zaatakować jeden ze znajdujących się w porcie pancerników (okazało się później, że chodziło o Barhama), następna załoga pod dowództwem „ojca” Teseo Tesei miała zaatakować drugi pancernik, a trzecia miała sobie też godnego znaleźć przeciwnika, na przykład lotniskowiec albo krążownik – takie jednostki według wiedzy wywiadu włoskiego miały znajdować się w Gibraltarze.

Niestety, problemy techniczne storpedowały plany włoskich harcowników. W jednej z torped wysiadł kompas, co początkowo nie miało szczególnego znaczenia, bo załoga kierowała się światłami Gibraltaru. Niestety, torpeda weszła w zasięg reflektorów omiatających bezustannie wody zatoki i musiała się zanurzyć na głębokość 15 metrów by osiągnąć założony cel. Żeby było fajniej, po około 30 minutach wysiadł silnik. Okazało się, że ciśnienie wody zdeformowało poszycie torpedy, która została częściowo zalana przez wodę. Zwiększyło to ciężar ustrojstwa, co wykluczyło wydobycie torpedy na mniejszą głębokość

i przeprowadzenie ataku. W związku z tym załoga uruchomiła mechanizm samozniszczenia torpedy i udała się wpław do odległego o dwie mile brzegu. Po dwóch godzinach udało im się wydostać na brzeg w pobliżu Algeciras, gdzie zaopiekowali się nimi agenci włoskiego wywiadu.

Ciała dała też torpeda kierowana przez Teseo Tesei – wysiadło oświetlenie przyrządów

i pompa wodna. Mimo to, zajęli się powierzoną im robotą. Niestety, siła złego na jednego – wysiadły im też aparaty oddechowe, zapasowe też. Nici z ataku. Odczepili głowicę wybuchiastą i na reszcie pojazdu dali wióra w kierunku hiszpańskiego brzegu. Jak dotarli, uruchomili mechanizm niszczący torpedę i poczłapali na ląd.

Z trzecią torpedą też były kłopoty, też wysiadła pompa wodna. Skutek? Zalane baterie

i zmniejszenie, w związku z tym, prędkości torpedy. Aparat tlenowy mechanika też wysiadł, trzeba było wymienić. No same straty. Włosi jednak twardziele są (He,he…) i postanowili kontynuować atak. Szło im zresztą, całkiem dobrze. Ale tylko do pewnego momentu, tj. do około ćwierć kilometra od Barhama. Trzeba było już się zanurzyć by uniknąć odkrycia przez czeszących port reflektory. Okazało się, że mechanik nie ma już w aparacie tlenu (w związku z przegłębieniem torpedy płynął cały czas pod wodą) i musiał salwować się ucieczką na powierzchnię wody, gdzie miał czekać na zakończenie roboty przez drugiego z nurków. Żeby nie było bardziej różowo niż norma przewiduje, nawalił na dodatek silnik torpedy (ależ ci Włosi mieli sprzęt - żal d - - ę ściska). Do Barhama było jeszcze jakieś 70 metrów. Operator myślał, że jakoś głowicę dociągnie choćby w pobliże pancernika. Potem uruchomił mechanizm zegarowy i wypłynął na powierzchnię. A tu klops – jeszcze spory kawał drogi był do Barhama – nawet gdyby głowica wybuchła, to okrętowi wielkich szkód pewnie by nie narobiła. Birindelli – tak nazywał się szefu załogi – był już jednak na tyle wyczerpany, że dał se na luz. Na dodatek mechanik, który miał na niego czekać, gdzieś przepadł. Szefu postanowił w tej sytuacji ratować się ucieczką z zagrożonego terenu. Płynąć już nie mógł – nie miał siły na to. No to wyszedł na ląd w porcie gibraltarskim, do hiszpańskiego brzegu było niestety jeszcze kawał drogi, że ho, ho. Wiadomo było, że długo sobie luzem po Gibraltarze nie pochodzi. Wkrótce Birindilli zostaje zatrzymany przez policję. Tuż po tym nastąpił wybuch uruchomionej przez niego głowicy, a on sam został odesłany do obozu jenieckiego, gdzie spotkał się ze swoim mechanikiem, którego Anglicy też zwinęli, ino że wcześniej nieco. Pozostałym dwóm załogom udało się niebawem wrócić do Włoch, gdzie opowiedzieli komu trzeba o tym, co myślą o powierzonym im sprzęcie. Nie będę przytaczał ich wypowiedzi, bo po polsku to jakoś bardzo brzydko brzmi.

Podsumowując - mamy do czynienia z kolejnym nieudanym wypadem X Flotylli MAS – tak fachowo nazywała się jednostka zarządzająca działaniami włoskich żywych torped. Czyżby miało być, jak w przypadku Aleksandrii – do trzech razy sztuka…?

 

No, starczy tego czadu. Czas na konkrety, a właściwie - mały konkrecik. Przeglądając ostatnio książeczkę dołączoną do zestawu, trafiłem na fotkę, której uprzednio nie poświęciłem zbyt dużo uwagi. A szkoda, bo zobaczyłbym, że torpedka o numerze 227 (nasza też ma 227, więc pewnie to model tej samej świnki) ma coś, czego w zestawie nie ma. A mianowicie dodatkowy zaczep usytuowany w rufowej części między rurami mieszczącymi cięgła sterów. O tu widać o co mi chodzi:

 

th_61.jpg

 

No cóż - nowe wyzwanie. Trzeba to machnąć, bo zaraz sokole oczy, których na forum nie brakuje, zaraz wychwycą brak detalu i podniosą raban. Przeprowadziłem zatem uderzenie wyprzedzające I otóż możemy popatrzeć wspólnie na to, co się wykluło:

 

th_62.jpg

 

Kolejne uderzenie wyprzedzające - ucho jest już też zrobione i pomalowane, ale na miejsce trafi nieco później. Jeszcze trochę roboty jest przy części ogonowej świnki i nie chciąłbym aby moje niezgrabne paluchy, przy okazji montowania nowych elementów układanki, pourywały stare, wcześniej przyklejone, detale.

 

Aaaa, melduję, że wczoraj dokonałem zakupu cegły niezbędnej do wybudowania małego kawałka nabrzeża, żeby majala było gdzie postawić.

 

I jeszcz na koniec tradycyjne pozdrowienia dla wszystkich śledzących moje wypociny.

 

Wasz marwojek

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Na ponowne spotkanie zapraszam do tawerny "Pod Skrupulatnym Marwojem"

 

Takie czasy, że pomarudzić dobra rzecz. Dlatego idąc za modą, pomarudzimy sobie tutaj również. Miało być do trzech razy sztuka. Jak się okaże, nie zawsze ta prawda - stara jak świat - się potwierdza. No bo poczytajcie:

 

Do kolejnego, trzeciego ataku na Gibraltar Włosi przygotowywali się niebywałoniezmiernie starannie. Duży nacisk położono na rozszerzenie działalności szpiegowskiej w Hiszpanii, co w rezultacie miało przynieść w końcu jakieś sukcesy zatopieniowe w Gibraltarze. Wymyślono też taki numer z włoskim zbiornikowcem Fulgor internowanym przez Hiszpanów w Kadyksie (taki port w południowo – zachodniej Hiszpanii, już nad Atlantykiem). Statek ten zaczęto wykorzystywać jako bazę dla płetwonurków mających brać udział w napaściach na Gibraltar. Przed akcją przerzucano tam transportem lotniczym machanogi skąd zabierał ich okręcik nam znany podwodny - Scire. W ten sposób płetwonurki unikali ciężkiej podróży wyczerpującej niezmiernie fizycznie i nerwowo przed równie wyczerpującą fizycznie i nerwowo akcją bojową.

Właśnie z Kadyksu Scire zabrał w dniu 23 maja 1941 roku załogi torped i pognał na redę Gibraltaru, gdzie dotarł dwa dni później. W trakcie wyokrętowywania załóg, do Scire dotarła depesza traktująca o tym, że wszystkie duże okręty Royal Navy opuściły port i trzeba było zaopiekować się zastępczo statkami handlowymi.

W akcji, jak zwykle, wzięły udział trzy załogi. Mieli w sumie ułatwione nieco zadanie, bo statki stały na redzie, z dala od portu, co znaczyło, że również z dala od zagród sieciowych, posterunków molowych itp. Żyć nie umierać.

Scire po wysadzeniu załóg oczywiście dał wióra do bazy w La Spezia. Równie dobrze mógłby nie wysadzać wysadzaczy, bo i tym razem operacja okazała się kompletna klapą.

Pierwsza torpeda nawaliła zaraz na początku operacji. Załoga się rozdzieliła i dosiadła się do dwóch pozostałych „kwadryg”. Przedtem cwaniaki odłączyli swoją głowicę od uszkodzonej torpedy, żeby zabrać ją na hol z wykorzystaniem drugiej. Z wyszukaniem celów też goście mieli pecha. Najpierw jedna z torped trafiła na statek szpitalny, potem na jednostkę pod neutralną banderą, a następnie na mały zbiornikowiec nie wartego zachodu, a co dopiero głowicy ważącej 300 kg. A czas w miejscu nie stał – zasuwał ino huczało. Tak a pro pos: Jakie zegarki są najlepsze? Ruskie, bo najszybciej chodzą… Wracając do sprawy, w końcu natrafiono na duży zbiornikowiec. Taki, że już był wart ładunku albo dwóch. Co z tego, pecha nie oszukali założyciele niszczarki. W czasie gdy mechanior wziął się za montowanie liny podtrzymującej, torpeda zaczęła wydziwiać i w rezultacie dała nura na samo dno i już wyciągnąć się nie dała. Było za głęboko – 600 kg materiału spokowybuchowego diabli wzięli. Załoga standardowo – zatopiła aparaty oddechowe (torpedki już nie musieli) i wpław dostała się na hiszpański brzeg i stamtąd, też standardowo, udała się do swojej włoskiej bazy.

Druga załoga też dała ciała. Założyciel, przy próbie założenia głowicy, stracił przytomność. Dwaj pozostali nurkowie rzucili się koledze na pomoc. Trochę przesadzili, bo pozbawiona opieki torpedka, ni stąd, ni zowąd postanowiła sobie też pójść na dno. Tak głębokie dno, że już nie udało się jej wydobyć. Ależ ci Włosi sprzęt mieli, szkoda gadać. Jakoś udało się uratować nieprzytomnego kolegę, a potem w standardzie – aparaciki, hiszpański brzeg, włoska baza…

Taaaa, jak pech, to pech. Jedyny plus, to fakt, że tym razem Anglicy nie mieli pojęcia, że jakakolwiek akcja była przeprowadzana wprost pod ich nosami. Ale co to za pociecha, skoro standardowo, jak do tej pory, nici wyszły z dobrych chęci. Niekoniecznie tych, co to niby piekło nimi wybrukowane jest…

 

No to my se pogadali. Teraz standardowo jakieś konkrety by się przydały. Może jakieś fotki dokumentacyjne? Na przykład pokazujące oszklenie osłony górnej przedniej:

 

th_63.jpg

 

albo robótki przy kierownicy kierowcy:

 

th_64.jpg th_65.jpg

 

Te wąsy, to przyszłe cięgna sterów. Jeszcze trzeba przy nich popracować. Jak i przy samej kierownicy. Nie miałem już jednak wczoraj czasu na dokończenie tego etapu prac. Może dzisiaj. A może trochę później. Zobaczymy...

 

Dzisiaj jeszcze pozdrowienia dla wszystkich śledzących te wypociny.

 

Wasz marwojek.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No to się doczekaliście. Co prawda, nie reszty, tylko kawałka reszty, ale zawsze coś... Właśnie dotarłem do tawerny "Pod Zaropiałą Wodą". Dziwna nazwa, ale adekwatna do treści dzisiejszych wypocin, do których lektury zapraszam.

 

Latem włoscy płetwonurkowie odpuścili sobie Gibraltar. Powód? Za krótkie noce, a tym samym za mało czasu na skuteczne przeprowadzenie akcji. Ale we wrześniu? Czemu nie. Ze Scire? Czemu nie. Z La Spezia przez Kadyks do Zatoki Algeciras? Czemu nie. I tak około godzinki 1.00 pod koniec września 1941 roku włoskie żywe torpedy znowu pojawiły się na redzie portu w Gibraltarze. Ale czasy się nieco zmieniły i Anglicy co i raz wrzucali jakieś różności do wody. Miały jedną wspólną cechę - wybuchały. Nie ułatwiało to zadania Włochom. Wręcz przeciwnie dawało im się to we znaki – niemiłosiernie. Ale płetwonurkowie z X Flotylli MAS to twarde sztuki były. A jeszcze jak się dowiedzieli, że w porcie znajduje się gruba zwierzyna (pancernik, lotniskowiec, parę krążowników, trochę niszczycieli, zbiornikowce, transportowce, owce – no nie, owiec nie było…), to… No, wiadomo co. Do roboty…

Pierwsza torpeda wzięła sobie na ząb lotniskowiec. Ambitnie. Ale sforsowanie sieci zagrodowych zajęło tyle czasu, że na tę grubą zwierzynę znajdującą się w odległym zakątku portu, było już za późno. Ale nic straconego. W pobliżu znajdował się spory zbiornikowiec. W dodatku załadowany. Do godziny 4.00 uporali się nasi znajomi z zadaniem – spory serdelek (300 kg) wisiał sobie podręcznikowo pod Denbydale – tak się przyszła ofiara nazywała. Kiedy serdelek dał głos, gdzieś za kwadrans dziewiąta, „stateczek” poszedł na dno, a ponieważ wybuch był okrutnie silny, fala uderzeniowa tak uszkodziła poważnie stojący opodal mały zbiornikowiec, że ten też zaliczył denny muł. Co prawda, do szewczyka Dratewki trochę Włochom brakło, ale dwóch za jedym zamachem, to też nie w kij dmuchał.

Inne załogi też zaatakowały statki handlowe, chociaż biorąc pod uwagę okoliczności, należałoby je nazywać statkami zaopatrzeniowymi. Załadowane zbiornikowce miały wzięcie. Fiona Shell (nie mylić z Fioną Shreck…), średniej wielkości pływający bak, w wyniku wybuchu trzystu kilogramowej głowicy, pękł na pół i pogrążył się w wody redy gibraltarskiej. Nieźle im idzie, co?

Trzecia załoga też sobie za ofiarę wybrała zbiornikowiec, ale ze względu na to, że dość często i gęsto obrzucano wody wokół niego, zrezygnowano z ataku i uwagę skierowano na jakiś inny stateczek zaopatrzeniowy. Uwagę skierowano skutecznie, bo tuż po godzinie siódmej spory łomot oznajmił osłonie portu, że mają jeszcze trochę roboty do wykonania. I wykonali – holowniki odciągnęły tonący statek na mieliznę i w ten sposób nie dopuściły do jego zatonięcia.

Załogi standardowo – hiszpański brzeg, baza w Kadyksie, La Spezia we Włoszech itp. We Włoszech spadły na załogi odpowiednie splendory. No taki sukces… Medale, uścisk ręki prezesa itp., itd., mimo że do czterech razy sztuka…

 

Wiadomo, że nie tylko wypocinami człowiek żyje. Chleb, to chleb, ale igrzyska też się bidulkom należą. Dzisiaj w ramach igrzysk właśnie, parę fotek z postępu (trudno powiedzieć, że geometrycznego...) robót. Ostatnio skupiono się na ogonie, który uzupełniono o stery, o śrubę napędową i takie tam...:

 

th_68.jpg th_67.jpg th_66.jpg

 

Uzupełniłem też jednego załoganta o aparat oddechowy, o maskę i o prawą dłoń, bo jakoś do dzisiaj takowej jeszcze nie miał...

 

th_69.jpg

 

Bym zapomniał. Dorobiłem też takie coś, co na ogon trzeba będzie założyć:

 

th_71.jpg th_70.jpg

 

Tyle mam zrobione. No to więcej igrzysk już dzisiaj nie będzie. Może niebawem. Posmęcimy też...

 

Pozdrawiam,

 

Wasz marwojek...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witajcie z okolic szynkwansu tawerny "Pod Zdechłym Azorkiem" - w taką pogodę Azorek może być tylko zdechły, uffff...

 

Ledwo udało mi się sklecić te parę zdań przynudzająco - smęcących. Ale są:

Jak to mówią : „apetyt rośnie w miarę jedzenia”. Włochom też urósł. Po dość sporym sukcesie, chcieli osiągnąć jeszcze większy. Zdawali sobie jednak sprawę z ograniczeń wynikających z długiego trwania rejsu okrętu podwodnego z La Spezia do Kadyksu, a następnie do Gibraltaru, z faktu, że okręt zabierał tylko trzy „żywe torpedy” itp. Czasami było tak, że po rozpoczęciu ataku w porcie już dawno nie było zakładanych celów, z drugiej strony było tak, że na redzie aż kłębiło się od statków zaopatrzeniowych szykujących się do wyruszenia w konwoju. A tu co? Nie ma czym atakować. Dlatego postanowiono w jakiś sposób zaktywizować działania włoskich szturmowców w skafandrach, a przede wszystkim postanowiono znaleźć jakąś bazę wypadową by zwiększyć częstotliwość ataków. Na wiosnę 1942 roku do Hiszpanii ruszyła grupka agentów wywiadu celem zbadania możliwości utworzenia wspomnianej bazy oraz możliwości utworzenia punktów wypadowych dla Grupy Gamma (to taka jakby podwodna piechota – formacja płetwonurków wyszkolonych w zakresie podczepiania Anglikom tego co chcieli Włosi, a Anglicy niekoniecznie). Jeden z wywiadowców nieźle się spisał, bo znalazł niedaleko miejscowości La Linea (nad Zatoką Algeciras oczywiście) willę do wynajęcia, w której można by było ulokować bazę dla płetwonurków. Górowała nieco nad zatoką, stąd super widok na port w Gibraltarze, a przede wszystkim na to, co się w nim działo – można powiedzieć, że wiedza o tym, co w porcie przebywało, miało się nie tyle z pierwszej ręki, co z pierwszego widoku. I żadnych niespodzianek, że czegoś nie ma. Jak pomyślano, tak zrobiono – w Villa Carmela powstała baza, z której pierwszy atak przeprowadzono w połowie lipca 1942 roku. Tuzin płetwonurków z Grupy Gamma, z których każdy zabierał po trzy ładunki wybuchowe, ruszył na wyprawę do Gibraltaru, gdzie znajdowała się duża ilość niezłych kąsków do zatopienia. Niestety sprzęcicho Włochów znowu zawiodło – tym razem zapalniki bomb, ale i tak cztery statki zostały poważnie uszkodzone , a ładunek w postaci samolotów , dział i czołgów nie dotarł na czas do oczekujących na broń żołnierzy. Psim swędem, płetwonurkom (w tym dwóm rannym) udało się po różnych perypetiach dotrzeć na pokład zbiornikowca Fulgor stojącym w Kadyksie, a stamtąd do Włoch. Jasne, że odznaczenia, specjalne urlopy i takie tam różności…

Niemniej, okres bazowy został rozpoczęty…

 

Jeżeli chodzi o świnkę, to też niewiele zmian. Zamontowałem kierownicę:

 

th_73.jpg th_72.jpg

 

Przykleiłem ramkę na zegary i obsadziłem minikierownicę zaworową:

 

th_74.jpg

 

Umocowałem trzy szekle - dwa zestawowe, jeden ponadnormatywny:

 

th_78.jpg th_75.jpg

 

Oooo, jedną szeklę wcięło.

Umocowałem osłonę śruby i dokleiłem "orczyk" na sterze kierunku:

 

th_77.jpg th_76.jpg

 

I zamieszczam jeszcze jedną fotkę gratis:

 

th_79.jpg

 

Poza tym nic więcej nie zrobiłem, za co szczerze przepraszam. Ale wiecie, taka pogoda... - w nosie się nie chce dłubać, a co dopiero przy modelu...

 

Obiecuje poprawę tymczasem pozdrawiając,

 

Wasz marwoj

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ufff..., dzisiaj bajdurzenia nie będzie. Wysoka temperatura osłabia mnie niezmiernie. Nie mam sił, żeby szukać nowej tawerny, w której można by przy kufelku złocistego płynu sklecić parę zdań na temat wybryków włoskich płetwonurków. Dzisiaj zatem tylko nieco fotek z postępów prac montażowych.

Co zmontowano widać na zdjęciach:

 

th_89.jpg th_88.jpg th_87.jpg th_86.jpg

th_85.jpg th_84.jpg th_83.jpg th_82.jpg

th_81.jpg th_80.jpg

 

Takie sobie. Nic ciekawego. Na jedno wszak chciałbym zwrócić uwagę. Na jakieś dziesięć modeli, które odnalazłem w internecie, tylko dwa miały prawidłowo pokierowane - na krzyż - cięgła steru kierunku. Warto na takie szczegóły zwracać uwagę, żeby nie stworzyć jakiegoś dziwoląga...

 

Do usłyszenia niebawem. Mam nadzieję, sądząc po dzisiejszych prognozach pogody, że już z jakieś fajnej tawerenki pod czymś szczególnym...

 

Wasz marwoj

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ufff..., dzisiaj bajdurzenia nie będzie
Hmmm... szkoda... Muchy lubią czytać te Twoje "wynurzenia"

Prosiaczek bardzo ładny, kierownice, zaworki i pozostałe duperelki "gites" , tylko wydaje mi się, że coś się z cięgłami stało... Co one takie jakieś... pogięte... niemrawe...

 

Ukłony,

wielkamucha

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam koleżeństwo z tawerny "Pod Wodą", do której dotarłem dzięki ostatniemu ochłodzeniu. Zdziwiłem się nieco na widok sporej liczby muchołapek (taka taśma nasączona słodkościami) zwisających z powały przybytku uciech portowych, do których to muchołapek nie przykleiła się jeszcze żadna muszka. Spytany o to dziwne, bądź co bądź, zjawisko barman odpowiedział, że to są muchołapki specjalistyczne - tylko na wielkie muchy i jak coś napiszę na temat, to z pewnością takowa na lep się skusi. No to piszę na temat:

 

Atak „ludzi – żab” z wykorzystaniem Villa Carmela uświadomiła Włochom możliwość dokonywania wypadów na port w Gibraltarze z terenu Hiszpanii. Co z tego, jak ładunki stosowane przez podwodną piechotę były o wiele mniejsze niż ładunki podwodnych kwadryg. Tym samym skuteczność tych pierwszych z oczywistych względów była mocno ograniczona. Ale dla świnek Villa Carmela, jako baza wypadowa, nie przedstawiała dużej wartości. Ale od czego pomysłowość ludzka – nie zna granic…

Włosi pomyśleli, pomyśleli, pomyśleli (Polakom wystarczyłoby – pomyśleli) i wymyślili. W porcie Algeciras znajdował się włoski zbiornikowiec Olterra, osadzony przez załogę w początkowym okresie wojny na mieliźnie – osadzony, bo załoga doszła do wniosku, że nie da jej się wymknąć niepostrzeżenie na wody Morza Śródziemnego i wrócić do macierzystego portu, gdzieś we Włoszech. I tak przechylony trochę na burtę tkwił w wodach zatoki przez jakieś dwa lata. Ponoć Włosi chcieli „wrak” (wystarczyło zamknąć kingstony i wypompować wodę) sprzedać, bez pośrednictwa ebay-a, Hiszpanom. Nic z tego nie wyszło, bo Angole zapodały, że i tak tego rumpla nie wypuszczą na pełne morze, bez względu na to, jaka banderka powiewać będzie na flagsztoku. Dzięki temu, teraz jak znalazł. Włosi uprosili władze hiszpańskie, żeby „wrak” podnieść i wyremontować, co by można było wznowić rejsy komercyjne, jak tylko wojna się skończy. Hiszpanie dali się złapać na lep i zezwolenie dali. Wkrótce „wrak” stał na równej stępce przy molu portowym, a ponieważ w papierach widniało, że łajba jest internowana, to przy trapie zawsze stał hiszpański wartownik. A jakże, pozory trzeba zachować – bez względu na okoliczności.

Wkrótce na zbiornikowcu pojawili się „remontowcy” z X Foltylli MAS, którzy - wzmocnieni niebawem prawdziwymi remontowcami – przystąpili do remontu jednostki, to znaczy do przerobienia jej na bazę „martwych świnek”. Oczywiście wszystko to pod pozorem remontu przedziału maszynowego Olterry i oczywiście wszystko w okrutnie strasznej tajemnicy. Wszak do Gibraltaru w linii prostej było około trzech mil i w dodatku w bezpośredniej bliskości brytyjskiego konsulatu w Algeciras. Biorąc jeszcze pod uwagę klimat śródziemnomorski, to musiało być gorąco, nie mówiąc już o hektolitrach adrenaliny zwalającej Włochom berety z głów… W końcu Algeciras w tamtym czasie był bardzo ożywionym ośrodkiem szpiegowskim, gdzie krzyżowały się ciemne interesy wywiadów z niemal całego świata – utrzymanie tajemnicy przy „remoncie” Olterry graniczyło z cudem. Ale jak wiecie, cuda się zdarzają. A to dzięki różnym zabiegom kamuflażowym – specjalistów biorących udział w Operacji Przeróbka przeszkolono w zakresie marynarskiego zachowywania się, cywilnego sposobu zachowywania się, oczywiście. Musieli zmienić modę z militarnej na cywilny. Kląć też po cywilnemu musieli umieć. Dlatego też „załoga” zbiornikowca łaziła sobie leniwie po łajbie, chodziła sobie oczywiście nieogolona, wpadali do tawern portowych a to w celu nachlania się, a to w celu poderwania małego co nieco, a właściwie małej co nieco. I tak sobie chodzili i wracali na statek w środku nocy (słuszniej będzie napisać, że nad ranem) ze śpiewem na ustach i pod niezłym gazem. Tak zakołowali wszystkich szpiegów, wartowników i innych „ów”, że nikt nie wykapował, co tak naprawdę działo się pod pokładem Olterry. A działo się, działo. Na wstępie przechylono mocno statek na burtę w kierunku portu. Niby po to, by zakonserwować podwodna część jednostki. A tak naprawdę to w burcie od strony zatoki wypalono gazami spawalniczymi otwór odpowiedniej wielkości, by świnki mogły sobie swobodnie przez nie wypływać na akcję i przy odrobinie szczęścia ponownie wpływać po akcji do wnętrza ładowni. Oczywiście kiedy okręt wrócił do stanu równowagi, to rzeczony otworek znalazł się poniżej lustra wody. I o to właśnie chodziło. Przy okazji, we wnętrzu statku, powstało stanowisko ładowania akumulatorów, odpowiednio wyposażony warsztat mechaniczny i tym podobne gadżety. Był tam też basen doświadczalny powstały poprzez zalanie jednej z ładowni – można było dokonywać regulacji osprzętu świnek, można było badać je pod względem szczelności, można było wiele innych niezbędnych czynności mających być gwarantem osiągnięcia niebywałych sukcesów przez makaroniarskich świniodosiadaczy.

Prace „remontowe” zakończono pod konie 1942 roku – statek baza był przygotowany do przyjęcia „żywych torped” i ich załóg. Jasne, że kwadrygi przetransportowano w częściach – niby jako części zamienne silników i innego osprzętu statkowego. W transporcie znalazło się też miejsce dla skafandrów i aparatów oddechowych – ciekawe jak Włosi by wytłumaczyli ich przeznaczenie, gdyby jakaś większa wpadka nastąpiła. Tego chyba już dzisiaj się nie dowiemy. W każdym bądź razie firma była przygotowana do wielkiego otwarcia. Ale to już zupełnie inna historia.

 

Mimo ekstremalnych warunków pogodowych, ostatnio udało mi się co nieco dokleić do świnki. Proszę bardzo:

 

th_94.jpg th_93.jpg th_92.jpg

th_91.jpg th_90.jpg

 

Właściwie to świnka jako taka jest już skończona. Zostało jeszcze coś do poprawienia przy figurkach i trzeba będzie wziąć się za jakieś nabrzeże...

 

W takim razie, do usłyszenia.

 

Wasz marwoj

 

P.S.: Gratisik dla łasego na lep:

 

th_96.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

muchołapki specjalistyczne - tylko na wielkie muchy
Ta mucha jest naprawdę WIELKA - tak ze 130 kilosów Łapka musiałaby być naprawdę zawodowa
P.S.: Gratisik dla łasego na lep:
Chrum-chrum, znaczy się: bzzz-bzzz

Bardzo ładne. Senkju

 

mucha

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Dzisiaj niestety, wizyty w tawernie nie będzie. Leje u nas jak z cebra, zatem wychodzić z domu się nie chce, w dodatku przy budowie nabrzeża tak się zakałapućkałem, że postanowiłem nie wykonywać innych czynności, póki tego kawałka budowli nie skończę (chyba, że ona mnie wcześniej wykończy). Dlatego wypociny "na temat" w następnym odcinku.

Żeby nie było - parę fotek z etapów budowy budowli budowlanej:

 

th_97.jpg th_98.jpg

 

Może mała przymiareczka:

 

th_99.jpg

 

A tym jeszcze budowniczy budowaną budowlę musi zabudować:

 

th_100.jpg

 

Niewąsko, co? Ale damy sobie radę. A potem sobie poplotkujemy o makaroniarzach...

 

Z marynarskim pozdrowieniem,

 

Wasz marwoj

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam, witam. Miałem dziś dylemat - czy w związku z padającym deszczem posiedzieć w domu i nie dać sobie zmoczyć plecków, czy w związku z posuchą w gardle udać się do pobliskiej tawerny i zwilżyć sobie przełyk zimnym piwkiem (żeby nie było niewłaściwych skojarzeń, to Tyskim). Wygrała tawerna - Pod Pogodą Pod Psem (Janusz Meissner dodałby, że nawet pod dwoma... ). Przy szklaneczce złocistego płynu naskrobałem parę oto tych słów:

 

Na przygotowaną w charakterze bazy Olterrę zaokrętowano tuzin płetwonurków (oficerów i podoficerów) z X Flotylli MAS. Zespół ten nazwano Wielką Niedźwiedzicą (jak się później okaże, nazwa trochę na wyrost dana) i w pierwszej kolejności przystąpił on do montażu świnek i pozostałego sprzętu niezbędnego do tego, by trochę krwi Anglikom popsuć. Od początku bytności Wielkiej Niedźwiedzicy na Olterze nie zaniedbywano także obserwacji portu w Gibraltarze – zawsze to dobrze wiedzieć co w trawie, a właściwie w wodzie, piszczy. Wiedzieć jakie jednostki (wojenne i transportowe) przebywają w porcie (na redzie też); jak wygląda organizacja ochrony wód gibraltarskich; w jaki sposób (szybkość, częstotliwość, trasy itp.) poruszają się jednostki patrolowe (i co walą do wody) mające z kolei na celu popsucie nieco krwi Włochom; sposób i czas otwierania zapór sieciowych; to w końcu nie byle co – wszystko to mogło być przydatne do planowania wypadów szturmowych ujeżdżaczy świnek z pod znaku rózg liktorskich. A ponieważ Gibraltar był - można powiedzieć - na wyciagnięcie ręki, wystarczało dysponować odpowiednimi lornetkami, żeby rola podglądacza przyniosła efekty. Ponoć świetną lornetkę Włosi wyłapówkowali od ludzi angielskiego wywiadu, którzy „pracowali” w pobliskim konsulacie brytyjskim – włoskie „szkła” były takie sobie… Niektórzy wielkoniedźwiedzicowcy (też ponoć) wypuszczali się na wody zatoki w charakterze rybaków, żeby sobie widoki portowe podziwiać z bliższej odległości, a lekarz flotyllowy (ten to musiał być superwielkoniedźwiedzicowcem), to nawet w towarzystwie handlarzy owoców i innych dóbr wszelakich przedostawał się codziennie na teren Gibraltaru, gdzie konwersował sobie z marynarami z jednostek patrolujących zatokę i z płetwonurkami ochrony podwodnej portu. Ile w tym prawdy, czort jedyny wie, ale fama chodzi… W każdym bądź razie rozpoznanie było koniecznością, bo Anglicy po poprzednich przykrych doświadczeniach wzmocnili ochronę portu i krążąc często – gęsto tu i tam, walili do wody co tylko można było znaleźć w brytyjskich arsenałach. Co było dalej, będzie dalej – w następnym odcinku…

 

Żeby zrównoważyć nieco porcję ględzenia, dodam parę fotek. Napracowałem się trochę i czuję się nieco "zbrukany":

 

 

th_102.jpg th_103.jpg th_101.jpg

 

Chyba widać, dlaczego

 

Teraz zbieram siły na dalsze czynności. Życzcie powodzenia..., bo i ja Wam zyczę...

 

Wasz marwoj...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.