Skocz do zawartości

Jak hartowała się stal, czyli modelarskie lata PRL


kopernik

Rekomendowane odpowiedzi

Napisano (edytowane)

Moje miasto było za małe na takie bazarki. Ale pod koniec szkoły nastał dla mnie piękny czas. Raz w miesiącu jeździłem do Gdańska na lekcje rysunku. Zajęcia były w poniedziałek, co oznaczało zwolnienie ze szkoły. Wyjeżdżałem w piątek do siostry i szwagra, którzy studiowali na Polibudzie. Rodzice zaopatrywali mnie w kasę na wyjazd,  żeby nie obciążać siostry. Suma była zupełnie z innej bajki niż kieszonkowe i mimo weekendu w wielkim mieście można było sporo wygospodarować. Zwłaszcza, że książki rodzice też zwykli refundować w granicach rozsądku.  No to: studenckie klimaty, kino, jakaś knajpa, a w sobotę rano obowiązkowa wizyta na bazarku na Przymorzu, do którego miałem rzut beretem. Interesował mnie oczywiście pchli targ, gdzie na ogół można było tylko popatrzeć, ale czasem udawało się znaleźć jakąś płytę, książkę, czy coś modelarskiego do kupienia. Ale właśnie tam spotkałem się z modelem, który chyba ukształtował mnie modelarsko. Koleżka sprzedawał Airacobrę w 1/48. To był bodaj Revell, z pudełkową możliwością prezentacji silnika i uzbrojenia, z otwartymi drzwiami do kabiny. Bez widocznych łączeń elementów, pomalowany bez wyraźnych smug, matowymi farbami. O cenę nawet nie pytałem, bo po co? Ale koło stoiska stało kilka osób i koleżka opowiadał o samolocie sypiąc technicznymi detalami i anegdotami historycznymi. Nie mogłem się napatrzeć i nasłuchać. To był modelarski ideał na żywo. Doskonały model prezentujący konstrukcję samolotu i autor wiedzący o tym wszystko.

Model, gdyby pokazać go dzisiaj na forum przeszedłby pewnie zupełnie bez echa, opowieści autora brzmiałyby raczej jak naiwne przechwałki. Ale ja nawet nie jestem w stanie urealnić swojego wspomnienia. Zachwyt i zazdrość w nim zawarte są zbyt dominujące.

W poniedziałek po południu pozostawało odbębnić dwie godziny rysowania i powoli można się było zbierać na pociąg do domu.Z bagażem wspomnień wspaniałego weekendu i z wizją min kolegów, gdy będę o nim opowiadał.  Efekt gwarantowany, jak co trzy tygodnie :).

 

Słówko o Tytusach, ale tu trzeba się cofnąć w czasie dużo dalej.

Pierwsze kilka ksiąg znałem właściwie na wyrywki i kiedy gdzieś jechaliśmy z  rodzicami, a droga się dłużyła, czasem czytałem  siostrze komiks z pamięci. Poza pierwszą księgą. Pozostałe mieli wszyscy, ale to był jakiś pierdzielony biały kruk i tylko jeden kolega miał ją w posiadaniu. I nieprzypadkowo używam tego słowa, bo to było POSIADANIE. Co najmniej. Szło to od niego pożyczyć, ale typ przy tym zachowywał się jak udzielny cesarz. Nie, żeby pobierał jakieś gratyfikacje. Wystarczyła mu  satysfakcja wynikająca z poczucia władzy, gdy mógł pławić się  w szacunku jaki należało okazać, gdy chciało się mieć szansę na uzyskanie możliwości obcowania z początkiem przygód trójki harcerzy. Zresztą, akurat okazywanie tego szacunku nie było szczególnie trudne, bo przecież ktoś, kto miał w domu TAKĄ książkę miał też oczywiste do tego prawo. Okazywanie przychodziło całkiem naturalnie.

Tomik pożyczany był rzadko, kolejka długa. Święto, gdy człowiek się w końcu doczekał było tak wielkie, że nie można się było nadziwić, iż zdarzeniu nie towarzyszą oficjalne obchody z pochodami i defiladą.

Kiedy po latach stanąłem przed możliwością kupienia tego zeszytu - nie zdecydowałem się. Bo jak to? Mieć pierwszą księgę Tytusa w domu? To przecież nie uchodzi! I jakoś tak... nienaturalnie.

Edytowane przez greatgonzo
  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Napisano (edytowane)
10 godzin temu, greatgonzo napisał:

Koleżka sprzedawał Airacobrę w 1/48. To był bodaj Revell, z pudełkową możliwością prezentacji silnika i uzbrojenia, z otwartymi drzwiami do kabiny.

Fajne wspomnienia, zaś Cobra była na bank od Monogramu. W tej skali tylko oni ją robili, następną puścił dopiero Edek. To był naprawdę dobry model, nawet Hasegawa ją pakowała zanim zrobiła swoją. A Tytusy to osobna historia, moja pierwsza książeczka to była Księga II z koniem mechanicznym Rozalia w roli głównej. Jedynkę szczęśliwie posiadałem, natomiast długo nieosiągalna była dla mnie Księga VII, czyli poprawka z geografii, zaś ulubione była Księgi IV i IX wink4.

Edytowane przez barszczo
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

10 minut temu, barszczo napisał:

 A Tytusy to osobna historia, moja pierwsza książeczka to była Księga II z koniem mechanicznym Rozalia w roli głównej. Jedynkę szczęśliwie posiadałem, natomiast długo nieosiągalna była dla mnie Księga VII, czyli poprawka z geografii wink4.

Tytusy zbieram do dziś, kolejne wydania różnią się od siebie ... Ostatnio kupiłem trylogię  "Tytusopedia" za 700zł  ( chyba ostateczny zbiór tego co nie załapało się do książeczek ). Poprawki z geografii nie miałem, miałem z ruskiego ( w liceum ). Miał być namiot na Mazurach,.. był korepetytor . Ruski zaliczyłem, ale wakacje poszły się ... A i dziewczyna która miała ze mną jechać, pojechała z kolegą. Dzięki ruskiemu straciłem dziewczynę i kumpla. Ostatecznie, tej straty nie żałuję, ruski zapomniałem. 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wygląda, że nieprzypadkowo napisałeś dzięki :).

 

Edukację z rosyjskiego zakończyłem w LO. Maturę chciałem koniecznie z angielskiego, bo było powiedziane, że na studia można zdawać tylko język, z którego ma się stopień na świadectwie maturalnym. U nas w ogólniaku angielskiego nie było i trzeba było zdawać co innego, ale nie rosyjski przecież! A na egzamin  komisyjny z anglika trzeba było pojechać do Suwałk, żeby dopisać ten stopień do świadectwa. Na pierwszym roku studiów rosyjski był niby obowiązkowy, ale ludzie znaleźli jakieś kruczki programowe i zorganizowali grupę konwersacyjną z angielskiego, co pozwoliło uniknąć kontynuacji nauki języka ówczesnych wschodnich sąsiadów.

Kilka lat później byłem w Niemczech. Mój pryncypał (mega człowiek i w ogóle mega środowisko, ale to inna historia) przygruchał sobie wtedy do pomocy człowieka z Rosji. Pomyślałem sobie, że może i człek stosował bierny bojkot na lekcjach rosyjskiego, ale jednak osiem lat na te lekcje chodził i chyba będzie w stanie dogadać się z rosyjskim człowiekiem w jego rodzimym języku. Nie dało rady. Przypominanie sobie słów było syzyfowym toczeniem kamienia za każdym razem. Dodatkowo trzeba było jeszcze przebijać się przez słówka angielskie i niemieckie, które same cisnęły się na usta.

Ale gdyby wrzucić nas w rosyjskojęzyczne środowisko, myślę że i Ty i ja szybko przypomnielibyśmy sobie język tak by porozumiewać się bez wielkiego problemu.

 

Gdyby się okazało, że ta P-39 była Airfixa, czy innego Froga też bym się nie zdziwił. Monogram nawet dobrze się wpasowuje, jako firma wówczas dość enigmatyczna. Z jednego z pobytów w Niemczech przywiozłem sobie pierwszy zestaw 1/48 - duopack z P-51 i FW-190.  I to był chyba właśnie Monogram. To była moja wymarzona skala i w niej chciałem się odtąd poruszać. Ale okazało się, że to był ten moment, gdy o modelarstwie jeszcze myślałem, ale robić to już niekoniecznie. Rozpoczęła się klasyczna wieloletnia przerwa. Gdy się skończyła - zestaw nie był już atrakcyjny. Jak cały zachowany magazyn skończył jako podarek dla jakiejś modelarni.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

35 minut temu, barszczo napisał:

Zgadza się. Mustang bardzo dobry, Foka... po prostu słaba.

Z instrukcji to Fw-190 wydaje się być bardziej zdetalowany. A jeśli chodzi o poprawność to pewnie oba były słabe jak na dzisiejsze standardy.

 

W skali 1/72 Monogram miał swój zestaw P-51B też z lat 60-tych. I aż do lat 90-tych był jedynym Mustangiem B/C w tej skali i to nawet o w miarę poprawnych kształtach. Był jeszcze o 10 lat młodszy Airfix, za to zupełnie tragiczny. Potem była rozczarowująca Hasegawa i nie wolne od bolesnych baboli Academy I Revell. Ponad pół wieku zajęło, żeby pojawił się w końcu zestaw wyraźnie poprawniejszy od Monograma, czyli AH.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

O, proszę, dobrze pamiętałem. W momencie zakupu zestawy wydawały mi się znakomite. Gdy je oddawałem miały już tylko wartość sentymentalną. Alternatywą dla Mustanga była Tamiya, a FW w ogóle mnie już nie interesował.

Jeśli mowa  o wątku, w którym piszemy, to gdy kupowałem ten zestaw PRL jeszcze był. Gdy przywoziłem go do domu - już nie bardzo :).

Edytowane przez greatgonzo
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

6 godzin temu, greatgonzo napisał:

, to gdy kupowałem ten zestaw PRL jeszcze był. Gdy przywoziłem go do domu - już nie bardzo :).

Przed wojskiem Cię na Zachód wypuścili? Czy już byłeś po? Ja na przełomie 88 i 89 odwalalem właśnie roczną służbę po studiach. Pamiętam jak na nocnej warcie słuchałem z walkmena nowej płyty Dire Straits. Walkmeny to była nowość więc nikt nie wpadł na zakaz słuchania muzyki na warcie.

Edytowane przez HKK
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Między 85, a 89 byłem w Grecji i trzy razy w Niemcach. Kumple też jeździli, do Norwegii, Niemiec, Holandii... . Nie było z tym szczególnego problemu, poza koniecznością wypełnienia kryteriów związanych z uzyskaniem paszportu i wizy. Tylko przed pierwszym wyjazdem do Niemiec, przed wydaniem paszportu, zaproszono mnie na komisariat MO, gdzie taki jeden po cywilu wygłosił pogadankę o zagrożeniach czyhających na młodych ludzi na zachodzie. Sprowadzało się to do tego, by nie dać się zwerbować wrogim służbom, ale głównie by nie robić rzeczy, które  mogłyby naszym służbom dać pretekst do wkroczenia.

Szczęśliwie udało mi się studiować na tyle niekonwencjonalnie, że uniknąłem i szkolenia wojskowego w szkole i służby po niej. W wojsku byłem kilka razy, ale tylko na wycieczkach, jak ostatnio w Inowrocławiu, w ogólniaku w ramach PO, albo za dzieciaka na poligonie czołgowym koło Orzysza, gdzie  tatowie mieli po znajomości okazję poprowadzić T-55, a my z kumplem powozić się w wieży. Tego typu sprawy. W sumie mój najbliższy kontakt ze służeniem w wojsku wspominam całkiem miło. Kumpli miałem głównie na Budowie Maszyn, Ja byłem na jakiejś dziekance, a oni właśnie mieli szkolenie wojskowe - co tydzień w piątek. We czwartki robiliśmy imprezę pożegnalną, bo koledzy szli do woja. W piątki  imprezę powitalną, bo wracali :).

 

A która to była płyta? Bo Brothers  in Arms to 85 rok, a następnej jeszcze wtedy nie było.

Knopfler absolutny Mega Gość. Widziałem go dwa razy. Oba koncerty znakomite!

Edytowane przez greatgonzo
  • Like 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

O, ja też byłem w Grecji na praktykach w lecie 86. Może się minęliśmy na ulicy w Atenach? :)

Owszem, nie było większych problemów z wyjazdami w czasie studiów, ale jak ktoś chciał wyjechać po studiach a przed wojskiem, to potrafili odmówić paszportu.

W Grecji pierwsze co zrobiłem po zadomowieniu się, to było odszukanie sklepu modelarskiego w Atenach. Po latach modelarskiej posuchy w Polsce, ten sklep był jak sezam ze skarbami. Tyle, że ja już byłem po ślubie i bez żadnych warunków do robienia modeli. Na otarcie łez kupiłem sobie parę farbek Molak. Ktoś pamięta? Były nawet lepsze od Humbroli. Te farbki przetrwały chyba następne 15 lat.

11 godzin temu, greatgonzo napisał:

A która to była płyta? Bo Brothers  in Arms to 85 rok

To była Brothers in Arms. Zgadza się, w 88 nie była już nowa i utwory znałem z radia. Tzw. "wielka dziewiątka" Ale tu miałem całą płytę z dobrą jakością na kasecie. I to było dla mnie odkrycie. 

Edytowane przez HKK
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Może, choć w Atenach byłem chyba jeden dzień. Akurat, żeby rozczarować się Akropolem. Wtedy już  zaczęli o niego dbać i wprowadzili ograniczenia co do turystycznej penetracji obiektu. Kiedy byliśmy tu kilka lat wcześniej na wakacjach z rodzicami, ganialiśmy się z siostrą po Partenonie.

O Grecji wspominałem w wątku hobbystyczno - turystycznym. W czasie wyjazdu popracowaliśmy z przyjacielem jedno popołudnie przy pomidorach i mieliśmy parę drachm na zbyciu. Tylko naszym wyborem nie był ateński sklep modelarski, lecz taki z płytami. Zakupy skromne, bo drachm niewiele, a miejsca na płyty chyba jeszcze mniej. Moim pierwszym i oczywistym wyborem był krążek Brothers in Arms.

 

Ale studencka praktyka w Grecji  brzmi jak nietuzinkowe wydarzenie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

4 hours ago, HKK said:

.Na otarcie łez kupiłem sobie parę farbek Molak. Ktoś pamięta? Były nawet lepsze od Humbroli. Te farbki przetrwały chyba następne 15 lat.

Oczywiście. Włoskie. Parę lat poźniej były dostępne w PL w Juniorze w Domach Centrum w Warszawie. Kilka sobie kupiłem i pomalowałem nimi upolowanego Wellesleya z Matchboxa. Lepiej sie rozprowadzały, miały chyba drobniejszy pigment niż Humbrol. Chyba gdzieś jeszcze mam jakąś puszkę Dark Earth. 

 

Edytowane przez Pionyx
  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

8 godzin temu, HKK napisał:

...  kupiłem sobie parę farbek Molak. Ktoś pamięta?

Ja! Ale miałem tylko trzy: ciemnozielony, brąz ziemisty i czarny. Pomalowałem nimi Wellingtona z Matchboxa, gdzieś w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

8 godzin temu, HKK napisał:

Na otarcie łez kupiłem sobie parę farbek Molak. Ktoś pamięta?

No jasne. Tak jak napisał @Pionyx, Molaki były włoskie. Bardzo dobre do pędzla, psikawką nimi nie malowałem. Farby matowe były naprawdę matowe, czasem aż za bardzo. Schły dużo szybciej niż Humbrole. Nie wiem czy je jeszcze produkują, ale oprócz emalii, później mieli też serię akryli. Puszeczki były podobne do Humbroli w biało - żółte pochyłe paski. Były też serie kolorystyczne dedykowane do konkretnych państw, miałem kilka kolorów brytyjskich i niemieckich. Ech dawno to było... Po Humbrolach i Molakach trochę Pactry, Model Mastera akrylowego i Life Colora, kolejne prawie dwadzieścia lat z Gunze serii H, no a teraz MRP.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W dniu 7.03.2025 o 12:19, HKK napisał:

O, ja też byłem w Grecji na praktykach w lecie 86.

W Grecji byłem rok później. Znalazłem dziwny sklep modelarski w Salonikach, spory salon sprzedający  wyłącznie Matchboxa.  Chyba jakiś ekskluzywny, bo ceny były dla mnie chore, albo ja byłem zbyt biedny. Może i dobrze, bo jakbym kupił tego Ju 188, który mnie wtedy najbardziej kusił, to bym się mocno zawiódł. Nie było możliwości odpakowania i zobaczenia co w środku. Wszystko za szybką i w folii. Tego dnia w gazetach pisali, że Rudolf Hess się wyhuśtał.

Edytowane przez letalin
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.